Liczba wyświetleń

AKTUALNOŚCI

INFORMACJE
Szablon wykonany przez niejestemGombrowiczem z panda-graphics, dziękuję!♥
http://1.bp.blogspot.com/-XV7wFCzHUq8/UKjON_iJjjI/AAAAAAAAAlI/5Qg5TQUtnLY/s1600/4.png

Historia Kamy

Cześć wszystkim!

Nazywam się Kama, a właściwie Kamelia, ale cała moja rodzinka zdrabnia to poważne imię, powtarzając, że nie pasuje ono do moich szczenięcych, pełnych miłości oczu. W sierpniu 2014 skończyłam około 1,5 roku. Dokładnej daty moich urodzin nie zna tak naprawdę nikt, być może dlatego, że pierwsze lata mojego psiego życia spędziłam na ulicy, bez żadnej pomocnej dłoni wyciągniętej w moją stronę... Cierpiałam. Ludzie, u których szukałam jakiegokolwiek wsparcia potrafili rzucać we mnie ciężkimi kamieniami, bić twardymi kijami i przeganiać z podwórka strasząc mnie donośnymi krzykami. W trakcie swojej nieszczęsnej tułaczki spodziewałam się gromadki szczeniaków, ale to również nie przeszkadzało ludziom w krzywdzeniu mnie. Któregoś dnia spotkałam na swojej drodze miłą panią o jasnych włosach, jako jedna z niewielu poczęstowała mnie niewielkim smakołykiem, okazała czułość. Zbliżyłam się do niej, a wtedy ona wzięła mnie na ręce i wsadziła do dużej, burczącej maszyny. Byłam przestraszona jak jeszcze nigdy wcześniej, ale nie walczyłam - byłam wycieńczona.
Trafiłam w niezwykłe miejsce, pełne takich czworonogów jak ja - przestraszonych i wychudzonych. Schronisko; tak na to mówiono. Codziennie dostawałam trochę karmy, jednak byłam dużo słabsza od pozostałych i nie zawsze miałam to szczęście, aby jako pierwsza podejść do miski i zjeść swoją porcję. Spałam w garażu, na kilku ręcznikach. Po kilku miesiącach urodziłam siedem drobniutkich szczeniaków, które niedługo po tym jak podrosły - znalazły domy. Każdy dostał od losu szansę, rodzinę, własny kąt, a przede wszystkim - miłość. A ja? Zostałam, czekając na kogoś, komu ponownie zaufam. Musiałam czekać prawie rok, aż do jednego z ostatnich dni sierpnia...
Między moimi towarzyszami zawrzało. Ktoś podjechał tą przerażającą maszyną pod bramę schroniska. Ze środka wyłoniły się trzy postacie. Ciekawa, tak jak pozostali, pobiegłam, aby zobaczyć co się dzieje. Kolejna rodzina, która przyjechała zabrać kogoś do domu! Iskierka nadziei, która się we mnie zapaliła, zgasła równie szybko - przez tyle czasu nic się nie zmieniło, więc czemu akurat w ten dzień miało? Wesołe merdanie mojego ogonka wstrzymało się, duże oczka zgasły, a szczekanie nawet nie zdążyło się rozlec. Po prostu stałam z boku i obserwowałam.
Pani wpuściła rodzinę na podwórko. Opowiadała coś, czego przez szczekanie nie zdołałam usłyszeć. Kręciła się, wskazywała na wiele innych psów, a w pewnym momencie podeszła do mnie, mocno mnie objęła i pochwaliła podkreślając, że jestem bardzo ułożona, kochana i wierna, a inne zwierzęta akceptuję bez problemu. Zauważyłam zainteresowanie moim malutkim istnieniem, a iskierka nadziei wróciła. Zamerdałam ogonkiem, wyrwałam się z uścisku i poleciałam do nowych ludzi przywitać ich z największą serdecznością, na jaką było mnie stać. Lizałam ich po twarzy, skakałam na kolana, przynosiłam piłeczkę, a oni? Uśmiechali się, głaskali i przyglądali się z uwagą. W końcu ktoś spojrzał na moje widoczne pod skórą żebra, cieniutkie łapki i te duże, błagające o trochę czułości oczy...
Po spędzeniu czasu razem, odjechali, ot tak, po prostu. Zostawili mnie, a co gorsze - nie wzięli innego podopiecznego... Byłam przekonana, że znów nie jest mi dane trafienie do kochającej rodziny... Nic bardziej mylnego!
Kilka dni później ci sami ludzie wrócili. Mieli smycz i obrożę, do której przyczepiona była srebrna kosteczka z napisem. Po otwarciu bramy od razu pobiegłam aby gorąco ich przywitać - w końcu kilka dni temu się poznaliśmy! Zdążyłam się stęsknić! I wtedy stało się to, na co czekałam tyle czasu: obrożę zapięto na MOJEJ szyi, i MNIE przypięto do smyczy!
Droga była trochę strasznym doświadczeniem - bardzo nie lubię tych wielkich maszyn... Ale warto było! Znalazłam się w domu, w którym szybko się zaaklimatyzowałam, poczułam rodzinne ciepło, którego potrzebowałam, dostałam własne dwie, codziennie pełne miski, a nawet wygodny kojec przy kominku, chroniący przed mrozem zimy...  

Tak, jestem szczęściarą!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz